poczytajmy razem

Baśń

o Syrence

Jeśli przystaniecie kiedyś na dłużej nad Regą,
przy elektrowni, czyli u dawnego młyna wodnego,
może uda wam się z szumu wody wyłowić piękny śpiew syreni.
A jeżeli długo się w jego kierunku wpatrywać będziecie,
to zapewne uda się wam również zobaczyć piękną reską Syrenkę,
z której ust ten cudny wokal w odległą dal uchodzi…

W zgrzebnej komunalnej kamienicy żył niegdyś ubogi wędkarz.
Nie był on wędkarzem z wyboru.
Wolał być bramkarzem. Śniła mu się obrona bramki ukochanej „Mewusi”.

Ale zła połowica szybko wybiła mu to z głowy.
„Za staryś już na sport futbolowy!” – orzekła. Na co on – że mógłby przecież trenować z reskimi oldbojami. „Te reskie oldoboje, to są ino opoje!” – ucięła zła żona. I kupiła mu tanią wędkę, przykazawszy by zamiast marzyć o piłce, zaczął wyławiać grube ryby z Regi.
W ten sposób – pomyślała – spokój będzie w domu miała, a stary czasem rybkę na obiad przyniesie, a może nawet i jaki zarobek z tego będzie. Ale kiepski był z niego wędkarz. Czemu się dziwić nie należy, gdyż nim do Reska przybył, wiódł życie Beduina na Pustyni Błędowskiej. Lecz że kapeć już od lat wielu go przygniatał, tedy szedł z wędką aż pod Świergotki, po drodze jeno tęsknym wzrokiem zerkając na rozkrzyczany stadion, gdzie dzień w dzień trenowali dzielni oldboje „Mewusi”.

Tam, na Świergotkach,
usłyszał był razu pewnego jak coś dużego do wody chlupnęło. Od razu domyślił się, że ktoś spadł z rozklekotanego dziurawego mostu.
Co sił pognał na pomoc. Zobaczył unoszonego przez bystry nurt Regi staruszka.
Beduinem pustynnym będąc, pływać nie potrafił, lecz siły sporo wciąż mając, wyrwał mocną żerdź z polnego ogrodzenia i podał ją starowince, dzięki czemu uratował mu życie. Chciał jeszcze ognisko rozpalić, by zziębniętego dziadka rozgrzać, ale ten żachnął się jeno: „Zgorzeć mnie chcesz?! Nie widzisz, że ja cały z chrustu jestem?!”. Teraz dopiero dobry wędkarz pojął, że ma przed sobą nie wiekowego człeka, a Licho Leśne.
„Powiem ci w tajemnicy – rzekło Licho – że jak chcesz złapać naprawdę cenną rybkę, powinieneś jeszcze dalej pójść: aż za Żerzyno, tam gdzie jest starego mostu ruina. Tam wędkę swą zarzuć, a nie pożałujesz”.

Po czym rozwiał go wiatr nielichy.

Mógłby kto pomyśleć, że zakpił dziad leśny z wędkarza, ale ten poszedł za jego radą. I ledwie tylko zarzucił we wskazanym miejscu wędzisko, wyciągnął… złotą rybkę.
Ta zaśpiewała swą starą śpiewkę: „Wypuść mnie, a spełnię twoje życzenie”. Zamyślił się wędkarz. Przypomniawszy sobie kwaśną minę swojej starej, rzekł że chciałby mieć syrenkę. I wrzucił rybkę do wody. A ta wynurzyła łebek i rzekła jeno: „Zagraj w Totka!”.

Wędkarz nigdy nie skreślał szczęśliwych numerków, bo mu żona zaskórniaków nie dawała. Jednak tym razem, idąc po pasztetową, wypełnił był kupon Toto-Lotka. Skończyło to się karczemną awanturą. Ale oboje poszli potem do sąsiadów, by zobaczyć w telewizorze losowanie. Żona zacierała ręce: „A widzisz, głupi capie: nawet trójki nie udało ci się skreślić, niedołęgo!”. A jednak! Wylosował końcówkę banderoli, dzięki czemu stał się posiadaczem… Syreny 102!

Radość w rodzinie, niestety, krótko trwała, gdyż zołza-połowica jeździć Syreną nie lubiła. I jedynie wciąż narzekała – ileż utrzymanie takiego grata kosztuje. I żeby sprzedać to żelastwo, za które można i pralkę Franię kupić i piec w kuchni wyrychtować i nawet jeszcze na prawdziwy telewizor wystarczy. Wciąż mu głowę i inne części cielesne truła, lecz on nie potrafił się rozstać z Syrenką, którą tymczasem ukochał niby jaką piękną boginkę i wyraz temu dawał, dbając o nią ze szczególną troską.
Kiedy jednak mu stara wciąż tak truła i truła, polazł znów pod most zwalony i wędzisko w toń Regi zarzucił. I znów wyciągnął złotą rybkę. „Co tym razem?” – warknęła. „Mam Syrenkę, ale nic to w moim życiu na lepsze nie zmieniło, bo mojej połowicy, by się bogactwa jeno marzyły”. A ona – rybcia - znów mu poradziła, by zagrał w Totka. Tym razem wygrał biedny wędkarz całego miliona. Za który kupił był i pralkę i telewizor. A nawet i domek jednorodzinny postawił. Myślałby kto, że dzięki temu wreszcie spokój uzyskał. Lecz byłby w błędzie, bo wtenczas dopiero się stara rozkręciła. „Z tego miliona, to jeszcze na merca, albo choćby na fiata starczyć powinno, a nie byle Syreną wstyd sobie po mieście robić!” – wierciła mu dziurę w brzuchu. A tak złośliwie wierciła, że w końcu po raz trzeci poszedł pod ruiny wiadomego mostu. I znów wyciągnął z toni Regi złotą rybkę. „A teraz? – zapytała – Dobrze się zastanów, bo czwarty raz już się wyciągnąć nie dam!”. „A teraz spraw, złota rybko, by moją starą i wszystkie jej życzenia szlag trafił!”. I gdy wracał do domu, usłyszał syrenę… strażacką.

Gdyż zawezwany szlag trafił w jego domek, spopieliwszy wszystko co w nim było – a zatem i też jego połowicę.
Jemu tylko Syrenki ukochanej żal było.
A że żalu innego uczciwie okazać nie umiał, to ludziska pomyśleli, że sam ów szlag na dom sprowadził, konstruując bombę benzynową na pohybel swej starej.
Zaraz i się zawistni świadkowie znaleźli.
Tedy prokurator z samego województwa w stalowej Warszawie przysłał po niego panów smutnych, a wielkich jako szafy pancerne w banku spółdzielczym. Załadowali go do wozu onego, ale w kajdanki go nie zakuli, bo wyglądał przecie mizernie, jak na Beduina z Pustyni Błędowskiej przystało.

Kiedy jednak już Resko opuszczali,
jadąc pod górkę drogą na Płoty, nagle zwalił się przed autem krzak. Kierowca zahamował, samochodem wykręciło i polecieli ze skarpy na łeb na szyję. Warszawa to był wóz pancerny, więc nikomu się nic szczególnego nie stało, ale gdy tylko się wygramolili z niej, ów krzak złowrogi z drogi na nich wleciał. A to wcale krzak nie był, a Licho Leśne.
„Uciekaj! Uciekaj co sił!” – zawołało wprost do ucha biednego wędkarza.

I ten pognał co sił w stronę Regi.
Pachołki prokuratorskie, poobijane, dognać go nie zdołały. Ale w ostatniej chwili któryś z nich wypalił z pukawki.
Wędkarz, z przestrzelonymi plecami stoczył się był do Regi… A tam wzięła go w ramiona jego ukochana Syrenka, która z automobila z FSO przemieniła się w piękną dziewczynę z rybim ogonem.
On sam został topielcem.

I od tej pory żyli szczęśliwie. I żyli by zapewne w toni Regi do dnia dzisiejszego, gdyby jego stara tak nie dopiekła władzom Piekła, że ją z hukiem zeń wywalono. Pojawiła się tedy jako zjawa piekielna nad Regą i nawrzeszczawszy, że nie pozwoli swemu ślubnemu żyć na kocią łapę z pierwszą lepszą zdzirą, zabrała go do zgliszczy ich domku, gdzie do dziś go więzi. Straszą tam dniami i nocami ku przerażeniu zabobonnych Reszczan. A biedna Syrenka, co przecież wędkarza ukochała, pojawia się czasem przy reskim młynie, śpiewem swym syrenim ogłaszając, iż wciąż czeka na kochanka, któremu być może kiedyś wreszcie uda się zrzucić ciężkie małżeńskie okowy…

poczytaj jeszcze pozostałe baśnie